Wanna numer 32.
Może im mam zjebany sposób myślenia, i to grubo, ale cały czas próbuję zrozumieć jedną rzecz. Dlaczego moje szczęście jest podobne do tego jakie miał Constantine? Co trzeba zrobić, żeby ludzie Twojej chęci pomocy i utrzymywania dobrego samopoczucia nie brali za słabość i możliwość wykorzystania?
Ktoś mi ostatnio powiedział, że wcale nie jestem i nie byłem dupkiem. Miałem możliwość pomyślenia dzisiaj nad tym, jak wiadomo najlepiej się myśli w trakcie jazdy. Powodem było to, że niestety tak szybko jak mój ojciec zdrowieje, tak szybko wracają mu siły na kłócenie się. Niektórzy wiedzą o co chodzi, wierzcie mi podłoże jest trochę głębsze; i grząskie.
Myślę, że chodzi o zbroję, o której pisałem. O możliwość stworzenia wokół siebie otoczki, którą ciężko przebić i zranić. Powiedziałbym, że to były dość rozpaczliwe próby stworzenia takiej otoczki. Tonący brzytwy się chwyta, prawda? Niestety analogicznie do zbroi w moim przypadku to były chyba już próby łatania jutowego worka wytworami własnej wyobraźni, a nie solidną stalą.
A jeśli dodatkowo zachowujesz się jak Rejtan, to chyba powinienem sobie wytatuować na "klacie" krzyż celowniczy, będzie łatwiej. Niestety nie wiele mi zostało takich możliwości nadstawienia tego na cel, mam już trochę dość.
Najzabawniejsze, że nawet nie chodzi o samo wykorzystanie czy zgnojenie, z tym można sobie poradzić dość łatwo. Problem pojawia się wtedy, kiedy tak na prawdę nie wiesz o co chodzi i co się nagle stało. W średniowieczu istniała broń zwana misericordia, był to krótki, wąski sztylet służący do dobijania rannego lub konającego przeciwnika. Dosłownie nazwa ta znaczy litość. Jak nietrudno się domyślić służyła do dobicia przeciwnika w sposób szybki i zapewniający maksymalną skuteczność, aby nie męczyć honorowego przeciwnika.
W zasadzie pomyliłem się z tym "najzabawniejszym", lepsze jest to kiedy ktoś mówiący, że jesteś "mądry" pokazuje Ci jakim jesteś idiotą. Mianowicie Ty wierzysz w słowa i zostajesz z sercem na ręce. Poważnie zaczynam dochodzić do wniosku, że jakaś forma klątw istnieje i jestem skazany na ten sam rytm życia do końca. Najpierw jest chujnia, potem się polepsza, potem jestem niewiarygodnie szczęśliwy, bo wszystko zaczyna się układać, a następnie pierdoli się z powodów, które można określić jako "znowu pojawiłem się w złym czasie, w złym miejscu". Ciekawe jest to, że tak zawsze jest w momentach kiedy akurat mi zależy. W żadnym innym przypadku, to nie występuje.
Wniosek jest jeden, albo moje zachowanie jest toksyczne jak mi zależy albo jestem kompletnym idiotą i nie wiem o co chodzi ze światem albo to coś pojebanego co nie ma związku z rzeczywistością i siłami natury. A potem wszyscy mi się dziwią, że nie przepadam za ludźmi. Ciekawe, co nie?
Socjopaci mają zdecydowanie lepiej...
Ktoś mi ostatnio powiedział, że wcale nie jestem i nie byłem dupkiem. Miałem możliwość pomyślenia dzisiaj nad tym, jak wiadomo najlepiej się myśli w trakcie jazdy. Powodem było to, że niestety tak szybko jak mój ojciec zdrowieje, tak szybko wracają mu siły na kłócenie się. Niektórzy wiedzą o co chodzi, wierzcie mi podłoże jest trochę głębsze; i grząskie.
Myślę, że chodzi o zbroję, o której pisałem. O możliwość stworzenia wokół siebie otoczki, którą ciężko przebić i zranić. Powiedziałbym, że to były dość rozpaczliwe próby stworzenia takiej otoczki. Tonący brzytwy się chwyta, prawda? Niestety analogicznie do zbroi w moim przypadku to były chyba już próby łatania jutowego worka wytworami własnej wyobraźni, a nie solidną stalą.
A jeśli dodatkowo zachowujesz się jak Rejtan, to chyba powinienem sobie wytatuować na "klacie" krzyż celowniczy, będzie łatwiej. Niestety nie wiele mi zostało takich możliwości nadstawienia tego na cel, mam już trochę dość.
Najzabawniejsze, że nawet nie chodzi o samo wykorzystanie czy zgnojenie, z tym można sobie poradzić dość łatwo. Problem pojawia się wtedy, kiedy tak na prawdę nie wiesz o co chodzi i co się nagle stało. W średniowieczu istniała broń zwana misericordia, był to krótki, wąski sztylet służący do dobijania rannego lub konającego przeciwnika. Dosłownie nazwa ta znaczy litość. Jak nietrudno się domyślić służyła do dobicia przeciwnika w sposób szybki i zapewniający maksymalną skuteczność, aby nie męczyć honorowego przeciwnika.
W zasadzie pomyliłem się z tym "najzabawniejszym", lepsze jest to kiedy ktoś mówiący, że jesteś "mądry" pokazuje Ci jakim jesteś idiotą. Mianowicie Ty wierzysz w słowa i zostajesz z sercem na ręce. Poważnie zaczynam dochodzić do wniosku, że jakaś forma klątw istnieje i jestem skazany na ten sam rytm życia do końca. Najpierw jest chujnia, potem się polepsza, potem jestem niewiarygodnie szczęśliwy, bo wszystko zaczyna się układać, a następnie pierdoli się z powodów, które można określić jako "znowu pojawiłem się w złym czasie, w złym miejscu". Ciekawe jest to, że tak zawsze jest w momentach kiedy akurat mi zależy. W żadnym innym przypadku, to nie występuje.
Wniosek jest jeden, albo moje zachowanie jest toksyczne jak mi zależy albo jestem kompletnym idiotą i nie wiem o co chodzi ze światem albo to coś pojebanego co nie ma związku z rzeczywistością i siłami natury. A potem wszyscy mi się dziwią, że nie przepadam za ludźmi. Ciekawe, co nie?
Socjopaci mają zdecydowanie lepiej...
Komentarze
Prześlij komentarz